Co do Pelagii, to zgadzając się z Berdyczowskim, że archijerejska inspekcja jest
niecelowa, nie widziała też sensu w odkomenderowaniu na wyspę człowieka świeckiego, który, po pierwsze, może nie zrozumieć wszystkich subtelności klasztornej egzystencji i mnisiej psychologii, a po drugie... Nie, ten drugi argument lepiej już przytoczyć dosłownie, żeby obciążyć nim wyłącznie sumienie polemistki. – W kwestiach dotyczących niepojętych zjawisk i duchowego niepokoju mężczyźni są nazbyt prostolinijni – oświadczyła Pelagia, szybko szczękając drutami (po trzeciej szklance herbaty, poprosiwszy władykę o pozwolenie, wyciągnęła z torebki robótkę). – Mężczyzn nie interesuje nic, co wydaje im się nieważne, a w rzeczach nieważnych kryje się często to, co najistotniejsze. Gdzie trzeba coś zbudować, a jeszcze lepiej – zburzyć, tam mężczyźni nie mają sobie równych. Jeśli zaś trzeba okazać cierpliwość, zrozumienie, a może i współczucie, lepiej powierzyć sprawę kobiecie. – Ale przecież kobieta na widok widma od razu zemdleje albo, co gorsza, w histerię wpadnie – podrażnił zakonnicę archijerej. – I nic się nie uda. Pelagia popatrzyła na rząd oczek, który skręcił jej jakoś krzywo i w skos, ale nie zdecydowała się go spruć, niech będzie tak, jak jest. – Kobieta nie ma po co mdleć ani wpadać w histerię, jeśli w pobliżu nie ma mężczyzn – powiedziała. – Kobiece omdlenia, histerie i płaczliwość to wszystko męskie wymysły. Wy macie ochotę przedstawiać nas jako słabe i bezradne, to my się pod wasze pragnienia dostrajamy. Dla sprawy byłoby najlepiej, gdybyś, ojcze, dał mi swoje błogosławieństwo na urlop, na małe dwa albo trzy tygodnie. Pojechałabym na Kanaan, pokłoniła się tamtejszym relikwiom, a przy okazji popatrzyła, co tam u nich za widmo unosi się nad wodami. W szkole tymczasem moimi dziewczynkami zajęłyby się siostra Apolinaria i siostra Ambrozja. Jedna poprowadziłaby gimnastykę, druga literaturę i wszystko doskonale by się ułożyło... – Nic z tego nie wyjdzie – przewielebny z widocznym zadowoleniem przerwał marzenia swej duchowej córy. – Czy nie zapomniałaś, Pelasiu, że mniszki na Ararat wstępu nie mają? I tym argumentem od razu zamknął zakonnicy usta. W istocie, w myśl surowej nowoararackiej reguły zakonnicom i nowicjuszkom wstępu na wyspy zakazano. Postanowienie to stare, trzysta lat liczące, ale dotąd przestrzegane bezwzględnie. Nie zawsze tak było. W dawnych czasach na Kanaanie obok męskiego monasteru mieścił się również klasztor żeński, tylko że z tego sąsiedztwa wynikły wszelakiego rodzaju pokusy i nieprzyzwoitości, dlatego kiedy patriarcha Nikon w trosce o przywrócenie honoru stanowi zakonnemu zaostrzył wszędzie reguły klasztorne, zlikwidował też nowoararacki klasztor żeński i mniszkom zakazał się pojawiać nad Jeziorem Modrym. Kobietom świeckim pielgrzymować wolno i wiele rzeczywiście tam jeździ, ale oblubienicom Chrystusa nie wolno, są dla nich inne święte miejsca. Pelagia najwyraźniej chciała się jeszcze spierać z władyką, ale spojrzawszy na Berdyczowskiego, nie odezwała się. Dyskusja na temat Czarnego Mnicha, wszczęta przez triumwirat najmądrzejszych ludzi w guberni zawołżskiej, znalazła się zatem w ślepym zaułku. Rozwiązał trudność, jak zwykle w takich wypadkach, przewielebny Mitrofaniusz, i to w charakterystyczny dlań paradoksalny sposób. Władyka miał całą teorię na temat pożytku płynącego z paradoksów, które tym się zalecają, że obalają nazbyt ciężkie konstrukcje ludzkiego umysłu, otwierając przez to nieoczekiwane i czasami krótsze drogi do rozwiązania problematycznych zadań. Archijerej lubił ni stąd, ni zowąd oszołomić rozmówcę jakimś nieoczekiwanym zdaniem albo nieprawdopodobnym rozstrzygnięciem, uprzednio zrobiwszy minę znamionującą bardzo mądre i surowe skupienie. Teraz też, kiedy wymieniono argumenty, nie dochodząc do żadnego wniosku, i nastąpiło męczące milczenie, władyka nachmurzył białe, przecięte trzema pionowymi zmarszczkami czoło, zamknął oczy i zaczął przebierać paciorki różańca z drewna sandałowego swymi wspaniale białymi i wypielęgnowanymi palcami (o ręce dbał Mitrofaniusz szczególnie troskliwie i prawie nigdy nie wychodził na dwór bez jedwabnych rękawiczek, objaśniając to tym, że osoba duchowna, dotykająca komunikantów, powinna traktować ręce z największym szacunkiem). Posiedziawszy tak przez jakąś minutę, przewielebny znów otworzył błękitne oczy, w