- Twój stary kumpel - zażartował Levinson. - Zobaczę, co uda mi się wygrzebać, ale przez ostatnich osiem,
dziewięć lat był czysty. - Prawdopodobnie dziesięć lat - przyznał Nevada - ale dowiedz się, co robił wcześniej. - Myślałem, że ty to wszystko sprawdziłeś. 108 - Sprawdziłem. Ale powiedziano mi, że nie jestem obiektywny. A skoro już o tym mowa, jest ktoś jeszcze... - Niech zgadnę. Sędzia Jerome Cole. - Nie zaszkodziłoby go sprawdzić. - Sprawdzanie nigdy nie szkodzi - zgodził się Levinson; jego głos zdradzał satysfakcję. - Załatwione. Nevada odłożył słuchawkę. Poczuł wielki niesmak. Poszedł do sypialni, gdzie na stoliku leżał laptop i stała drukarka. W ciągu dziesięciu minut drukarka wypluła raport i akt zgonu wypisany na Neda Charlesa Pritcharta, doktora medycyny, który, według zeznania miejscowego lekarza, zmarł śmiercią naturalną w wieku siedemdziesięciu jeden lat. Do raportu Levinson dołączył rachunek. - Świetnie - wymamrotał Nevada, słysząc chrzęst opon na żwirowym podjeździe. Crockett zaczął ujadać na całego. - Cicho! - rozkazał Nevada. Szybko wyłączył komputer. Miał nadzieję, że to Shelby przyjechała go odwiedzić. Denerwował się, odkąd pojechała do San Antonio. Zastanawiał się nawet, czy nie powinien ruszyć za nią, i wyrzucał sobie, że nie wie, gdzie się zatrzymała. Martwił się o nią. No tak, nie martwił się o nią wcale przez wszystkie te lata, kiedy nie było jej w Bad Luck, ale sytuacja się zmieniła. Teraz mieli do czynienia z anonimowymi listami i głuchymi telefonami, a w dodatku McCallum wyszedł na wolność. Odkąd Shelby zajechała mu drogę przed tygodniem, nie mógł przestać o niej myśleć - i tak, do diabła, bardzo się o nią niepokoił. I nie tylko dlatego, że była matką jego dziecka. Wcale nie. Chodziło o głębsze uczucie. Wręcz zbyt głębokie. Nawet nie chciał myśleć o tym, jak bardzo zamieszała mu w głowie. W nadziei, że zaraz zobaczy ją w wynajętym przez nią białym cadillacu, wyszedł na dwór. W pobliżu pompowni zatrzymał się mały, niebieski samochód. Za kierownicą siedziała kobieta. To nie była Shelby. Crockett głucho warczał, obnażając zębiska. Miał zjeżoną sierść na grzbiecie. - Spokój, chłopie - rzucił ostrzegawczo Nevada. Stał na ganku i patrzył, jak kobieta, której nie potrafił rozpoznać, wyciąga neseser. Poczuł sztywność w okolicach karku. Nie był przyzwyczajony do gości, a ostatnio pojawiało się tu ich trochę za dużo. Kobieta, która zmierzała teraz ku niemu z neseserem na szczupłym ramieniu, była drobna, rudowłosa i stanowcza. Jej oczy wydawały się o wiele starsze niż ona sama. Ciemne okulary zsunęła na czubek głowy. Na pierwszym stopniu w ogóle je zdjęła i włożyła do bocznej kieszeni neseseru. - Pan Smith? - zagadnęła i wyszczerzyła zęby w olśniewającym uśmiechu. Był to uśmiech jasny jak ośnieżony szczyt o świcie, a przy tym tak samo zimny. Nevada natychmiast nabrał podejrzeń. Akwizytorzy zapuszczali się na tu bardzo rzadko, łudzę o misjonarskim zacięciu, którzy chcieli mu sprzedać swoją religię, też, a więc kim, u diabła, była ta kobieta? I wtedy coś mu zaświtało w głowie. - Tak. Wyciągnęła rękę. - Nazywam się Katrina Nedelesky. Jestem reporterką magazynu „Lone Star”. Mocny uścisk dłoni. No tak. Jednak w jej spojrzeniu było coś, co sprawiało, że Nevada jej nie ufał. Gestem zdradzającym zarozumiałość sięgnęła do kieszeni neseseru i wyjęła wizytówkę, po czym wcisnęła ją Smithowi do ręki. 109 - To na wszelki wypadek, gdyby miał pan wątpliwości. - Gdzieżbym śmiał. - Mimo to zerknął na wizytówkę, przeczytał ją i uważnie przyjrzał się swojemu gościowi. - Co mogę dla pani zrobić? - Oparł się biodrem o framugę drzwi, skrzyżował ręce na piersi i przesunął wykałaczkę z jednego kącika ust w drugi. - Chciałabym zadać panu kilka pytań w sprawie zabójstwa Ramóna Estevana. A więc o to jej chodziło. Nie był zaskoczony. - Proszę posłuchać. Sporządziłem raport. Zeznawałem pod przysięgą. Wszystko można znaleźć w oficjalnych dokumentach. - Wiem, wiem, ale gdybym mogła wejść i trochę z panem porozmawiać?... Naprawdę chciałabym usłyszeć pańską wersję tego zdarzenia.