- Trzy tygodnie - odparł Diaz.
Odpowiedź zszokowała Millę. Patrzyła na mężczyznę, a jej oczu nie zasnuwała już biała mgła apatii. - Ale... Co ze Świętem Dziękczynienia? - już wypowiadając te słowa, miała poczucie ich kompletnego idiotyzmu, była to jednak jedyna rzecz, która przyszła jej na myśl. - Obeszli bez nas. Trzy tygodnie. Znaczyło to, że był już pierwszy tydzień grudnia. - I tak nie miałam z kim spędzić święta - powiedziała. - Masz przecież rodzinę. - Ale nie spędzam z nią świąt, wiesz przecież doskonale. Zamilkła, myśląc o mamie, do której nawet nie zadzwoniła po znalezieniu Justina. Mama mogłaby teraz oczekiwać, że Milla pogodzi się z Rossem i Julią, zapomni im wszystko, przebaczy. A ona nie mogła tego zrobić. Jeszcze nie. Może kiedyś... ale to się dopiero okaże. - No to sami urządzimy sobie spóźnione Święto Dziękczynienia - wzruszył ramionami Diaz. I jak je uczcimy, chciała zapytać. Wrzeszcząc? Płacząc? Kopiąc w ściany? Miała nadzieję, że to nie początek nowej, świeckiej tradycji. an43 428 Dni były już bardzo krótkie i zimne. Diaz przyniósł jej kilka par ciepłych skarpet, w sam raz na spacery. Chodzenie po plaży pomagało, nawet gdy nie było słońca. Patrzenie na ocean też pomagało. Czasem był szary, a czasem niebieski. Ale zawsze tam był, niewzruszony, majestatyczny bezmiar. Ataki furii zdarzały się coraz rzadziej, tak jak i napady potwornego, niemożliwego do opanowania płaczu. Milla była tak wymęczona, psychicznie i emocjonalnie, że wykonywała praktycznie tylko niezbędne czynności, funkcjonowała na podstawowym poziomie. Wolała nie myśleć, co by się z nią stało, gdyby Diaz jej tu nie przywiózł. Nie cierpiała tego uzależnienia od niego, ale może mężczyzna w ten sposób chciał odpokutować winę. Problem w tym, że jego działania nie powodowały żadnej zmiany w uczuciach Milli. W tej chwili nie była zdolna do zajmowania się dwiema sprawami naraz, a czas sprawy Diaza jeszcze nie nadszedł. Czasami wystawiała twarz do zimowego słońca, pozwalając skąpym promieniom gładzić swą skórę. Przetrwała. an43 429 - 28 - Milla wiedziała i czuła, że Diaz wciąż ją obserwuje. Wiedziała też, że on nigdy się nie poddaje, nigdy nie traci z oczu obranego celu. Cel ów pozostawał zagadką dla Milli, ale miała dziwną pewność, że sam Diaz doskonale wie, czego chce. To właśnie jej pragnął. Rozumiała to, ale nie mogła sobie wyobrazić, że znów będą razem. Przepaść, która powstała między nimi, była nie do przeskoczenia. Diaz zdradził ją w najgorszy i najboleśniejszy z możliwych sposobów, a zdolność przebaczania nie była najmocniejszą stroną Milli. Już dawno uznała, że żywienie urazy wcale nie jest takie straszne. Mogła to robić bardzo długo.